W tle - grafika Pawła Ryżki p.t. ROBOTNICE SZTUKI - pierwowzór muralu, jaki znajduje się na południowej ścianie Domu Kultury LSM

Niniejsza domena domkulturylsm.pl stanowi obecnie
ARCHIWUM działalności oraz wydarzeń jakie miały miejsce
w Domu Kultury Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej
w okresie od lipca 2012 r. do czerwca 2022 r.

Wszelkie AKTUALNOŚCI oraz ZAPOWIEDZI
znajdziecie Państwo na nowej odsłonie strony:

www.dklsm.pl

ZAPRASZAMY

niedziela, 11 listopada, godz. 16.00

Yuma

Reż. Piotr Mularuk, Polska 2012, 113 min, wyk.: Jakub Gierszał, Katarzyna Figura, Krzysztof Skonieczny, Tomasz Kot
Akcja filmu rozpoczyna się trzy lata po upadku PRL. Zyga ma serdecznie dość oglądania kolorowego świata tylko w młodzieżowych pismach. Z pomocą kumpli, a także obrotnej ciotki, zostaje królem „jumy” – drobnych kradzieży w sklepach tuż za Odrą. Proceder szybko się rozpowszechnia, miejscowość Zygi dokonuje prawdziwego skoku cywilizacyjnego, a lokalny król jumaków zyskuje powszechny szacunek i powodzenie u płci pięknej (o jego serce wojują w filmie Karolina Chapko i Helena Sujecka). Wkrótce jednak młodym i gniewnym wspólnikom Zygi przestaną wystarczać markowe ubrania i elektronika. Gdy wejdą w drogę rosyjskim gangsterom pod wodzą nieobliczalnego Opata (najbardziej demoniczna rola w karierze Tomasza Kota), a regularnie okradani Niemcy wprowadzą szczelniejszą ochronę przed rabusiami, zabawa w policjantów i złodziei zmieni się w niebezpieczną rozgrywkę.
Krytycy o filmie:
Przełom lat 80. i 90. był w Polsce czasem transformacji – nie tylko polityczno-społecznej, ale i prywatnej, indywidualnej. O tej drugiej polscy twórcy opowiadali dotąd rzadko, a jeśli już, to w sposób kontrastowy: mieliśmy „Psy” Pasikowskiego – film traktujący zachodzące wówczas zmiany z odpowiednią powagą, były też „Młode wilki” o pierwszej miłości i młodzieńczej fascynacji gangsterskim stylem życia. W „Yumie” Piotra Mularuka ani „psy”, ani „wilki” głosu jednak nie mają.
Zyga jest pierwszym chłopakiem z przygranicznego Brzegu, który postanowił wyrwać się z popeerelowskiej beznadziei. Za namową przedsiębiorczej ciotki zaczyna szmuglować za niemiecką granicę tanie papierosy. Na miejscu – w rajskim Reichu – okazuje się, że dobrobytu jest tak dużo, że można brać go garściami i przywozić do Polski. Zyga zaczyna więc jumać. Co ważne, robi to nie tylko dla siebie; obdarowuje kradzionymi produktami całe miasto. Dzięki niemu brzydkie ulice Brzegu szybko zaczynają nabierać kolorów.
Na samym początku filmu twórcy służą cytatem z Wikipedii tłumaczącym, czym jest tytułowa „juma”. Zachodnia pisownia tego słowa sugeruje jego wieloznaczność – „Yuma” odnosi się nie tylko do szabrów za zachodnią granicą, ale i westernu Delmera Davesa, a ponieważ jednemu z bohaterów kojarzy się ze słynnym więzieniem w Arizonie, jest też zapowiedzią tragicznych wydarzeń. Zydze nie straszne jednak złowieszcze sygnały. Jest jak Robin Hood wrażliwy na społeczną niesprawiedliwość. Zabiera przesadnie bogatym Niemcom, by dawać obrabowanym w czasie okupacji Polakom (…)
Mularukowi udała się jedna rzecz – w tle opowiadanej przez niego historii widać, jak zmieniał się styl życia Polaków na przełomie lat 80. i 90.: od powszechnej biedy, przez pojawiające się na bazarze towary luksusowe, na które i tak nikogo nie było stać, po dwa mercedesy w garażu i trzy złote łańcuszki na szyi.
Dorota Kostrzewa – Filmweb
Sporo tu rozrywkowego luzu, więcej spostrzeżeń na temat splotu polskiej mentalności z naszą przeszłością, niż w całym worku historycznych produkcji ostatniej dekady – „Yuma” Piotra Mularuka to, z wyjątkiem finału, bardzo udany polski film!
Choć „Yuma” dzieje się po upadku komunizmu w Polsce, legendarnych skoków przez płot nie widać nawet w telewizji. Zyga, mieszkający w małym miasteczku na granicy polsko-niemieckiej nastolatek bardziej jest pochłonięty tym, co blisko: spenetrowaną biedą własną kieszenią i brakiem pomyślnych widoków na przyszłość. Ten układ polityczny czy inny, on i jego rodzina czują się tak samo: jak istoty gorszego sortu. Tylko ciotka Zygi, w kolorowych ciuchach z zachodu, widzi świat inaczej. Namawia więc młodego, aby „wziął sprawy w swoje ręce”, co dwudziestokilkuletni bohater wkrótce czyni. Wsiada do pociągu z plecakiem wypchanym papierosami, szmugluje je przez granicę i już jest po tej drugiej, lepszej stronie.
Zydze, w którego imponująco wciela się Jakub Gierszał, nie jest wcale tak daleko do granego przez tego aktora w „Sali samobójców” Dominika. Bohater z filmu Janka Komasy wierzył, że wszystko mu wolno. Zyga zaś szybko orientuje się, że prawo – w jakiś cudowny sposób – się go nie ima. A skoro tak jest, to może traktować ludzi z góry, dokładnie tak, jak do ludzi podchodził Dominik z „Sali…”. Ta wspólnota poniekąd bierze się z tego, że „Yuma”, tak jak „Sala samobójców” opowiada o wchodzeniu dorosłość. Zyga dojrzewa w momencie historycznego przełomu, którego – podobnie jak Dominik – zostaje beneficjentem. Niestety, tylko chwilowym. Szybko padnie jego ofiarą…
Przyłączenie się Zygi do procederu jumania, czyli kradzieży za Odrą, i przywożenia łupów do Polski, ze sceny na scenę rozwija się w film naprawdę sprytnie pomyślany. Z jednej strony trochę tu rozrywkowego luzu, z drugiej: więcej spostrzeżeń na temat splotu polskiej mentalności z naszą przeszłością, niż w całym worku historycznych produkcji ostatniej dekady. Zamiast w sceny batalistyczne para idzie w efektownie zaaranżowane napady młodocianych złodziejaszków na sklepy. Zamiast bohaterów z marmuru i z żelaza w centrum fabuły stoi przewrotny Robin Hood, który rozjaśnia ludziom ponure życie. Oczywiście – za drobną opłatą. Za pośrednictwem jego historii Mularuk mówi o Polakach rzeczy, które – bardziej bezlitośnie i szczerze – potrafił nam dotąd przekazać tylko Wojciech Smarzowski, autor rewelacyjnego „Wesela”.
Cofając się do przeszłości, reżyser „Yumy” zrobił film o wszystkim, nad czym w świetle obecnych wydarzeń i nastrojów, warto się zastanowić podwójnie. O ucisku, który w końcu wywołuje niepohamowany bunt. O zachłanności, która sięga po coraz więcej, nie zachowując opamiętania. O granicy między dobrem i złem, którą człowiek przestaje zauważać, uznając, że jeśli on nie oszuka, oszukają jego. Nieuczciwość Zygi nie zaczyna się przecież od niczego innego, jak od pragnienia wyrównania niesprawiedliwości dziejowej. Chłopak czuje się ograbiony przez wroga: tego tu, w ojczyźnie i tego poza jej granicami. To poczucie skrzywdzenia daje mu „prawo” do przeprowadzenia czegoś na kształt zemsty na narodzie, który dorobił się, podczas gdy my ucierpieliśmy. Zemsta zresztą będzie w „Yumie” powracać pod różnymi postaciami, niczym uporczywy refren.
Jest ona bowiem jednym z westernowych motywów, sprytnie wprowadzonych przez reżysera w tkankę fabularną. Przydaje filmowi dodatkowych kontekstów, a także pozwala Mularukowi m.in. interesująco pogrywać z pojęciem sprawiedliwości: Zyga postępuje źle, ale przecież poniekąd przynosi do swojej małej przygranicznej ojczyzny dobrobyt, uszczęśliwia ludzi. Zaciera granice między bogatymi Niemcami, a ubogą polską mieściną. Zaprowadza sprawiedliwość tam, gdzie nie potrafiła tego zrobić polityczna władza. Szczęśliwie westernowa konwencja nieprzerwanie występuje w służbie wzbogacenia opowieści, a nie zamydlenia jej braków.
Nie oznacza to jednak, że w „Yumie” wszystko się udało. Kilku bohaterów drugoplanowych przez dwie godziny seansu nie doczekało się rozwinięcia swojej postaci. Niektórzy, jak ciotka Halinka czy gangster Opat, zostali potraktowani karykaturalnie. Inni, jak rodzice głównego bohatera, pozostali niespełnioną obietnicą wniesienia do filmu głębszego emocjonalnego napięcia. Ich przezroczystość nie przeszkadza jednak tak bardzo, jak nieporadne krążenie przez ostatnie kilkanaście minut nad próbą sensownego zamknięcia filmu. Zakończenie, niestety, jest rozczarowujące. Finałowa scena, którą mogło uratować tylko wydobycie z niej gorzkiego posmaku, w rzeczywistości wypada niczym uroczy happy end – na domiar złego z cukiernią w scenograficznym tle. Słodziej być nie mogło.
Urszula Lipińska – Stopklatka
__________________________________________________________________
niedziela 11 listopada godz.18.00

Rzeź

Reż. Roman Polański, Francja/Niemcy 2011, 80 min, wyk.: Christoph Waltz, Kate Winslet, John C. Reilly, Jodie Foster
Dwie nowojorskie pary: Alan i Nancy) oraz Michael i Penelope. Zdawałoby się, że wszystko je łączy. Nienaganne maniery, wysoki standard życia i satysfakcja z uczących się w najlepszych szkołach dzieci. Wszyscy czworo mogą uważać się za elitę amerykańskiej socjety.
Kiedy ich dzieci wszczynają bójkę, na pozór niewinne spotkanie rodziców, zorganizowane celem wyjaśnienia sprawy, przerodzi się w lawinę potyczek i wzajemnych złośliwości. W tym piekielnie zabawnym pojedynku stawką będzie dobre imię i status każdego z uczestników. Nic zatem dziwnego, że wytrawni przeciwnicy dopuszczą się ciosów poniżej pasa. Wkrótce wyjdą na jaw głęboko skrywane tajemnice, a gdy więzy małżeńskie ulegną zaskakującemu rozluźnieniu, okaże się, że w nowoczesnym związku wszystkie chwyty są dozwolone…
Krytycy o filmie:
Twórca „Dziecka Rosemary” od zawsze słynął z poczucia humoru, ale poza”Nieustraszonymi pogromcami wampirów
”  nie zapuszczał się na terytorium komedii. Tym razem zrobił jednak wyjątek i dobrze na tym wyszedł. „Rzeź” – ekranizacja głośnej sztuki Yasminy Rezy wystawianej w Polsce jako „Bóg mordu” – to nie tylko najzabawniejszy film w jego karierze, ale i koncert gry aktorskiej(…)
Bardzo często zdarza się, że gdy jakiś reżyser bierze na warsztat materiał ze scenicznym rodowodem, to na planie próbuje go za wszelką cenę uczynić bardziej „filmowym”. Przenosi sceny z wnętrz na świeże powietrze, dodaje efektowne ujęcia, podkręca tempo. Polański nie poszedł tym tropem. Akcja „Rzezi” rozgrywa się w czasie rzeczywistym w czterech ścianach mieszkania jednej z par.  Poszczególne sceny trwają nawet po kilkanaście minut, a wypełnia je  wyłącznie dialog. Polański nie nakręcił jednak teatru telewizji – prowadzona przez Pawła Edelmana kamera nie lubi pozostawać w bezruchu, zaś kolejne rekwizyty (m.in. bukiet pięknych żółtych tulipanów i telefon) zostają bezbłędnie wykorzystane w budowaniu napięcia. Zobaczcie tylko, jak dzwonek należącej do jednego z bohaterów komórki potrafi na moment zawiesić akcję albo sprowokować gwałtowne zachowania pozostałych interlokutorów.
Polański zasługuje na uznanie za sposób, w jaki odczarował ekranowe wizerunki swoich gwiazd. Po sukcesie „Bękartów wojny” wydawało się, że Christoph Waltz do końca życia będzie wcielał się w kolejne wersje Hansa Landy. W „Rzezi” Austriakowi udaje się wreszcie uciec od demonicznego pułkownika – gra na niższych tonach i unika markowych spojrzeń psychopaty ze szklaneczką odtłuszczonej latte. Reszta aktorów też nie próżnuje: Jodie Foster już dawno nie miała w sobie tyle ognia, John C. Reilly – choć początkowo wygląda na poczciwego misia – pokazuje kły, a Kate Winslet (chyba pierwszy raz od czasu epizodu w”Statystach
„) popisuje się talentem komicznym.
W trakcie blisko 80-minutowej pogawędki bohaterowie co raz zmieniają fronty, zawiązują nietypowe sojusze i regularnie obrzucają się inwektywami. Dowcipne dialogi przypominają zazwyczaj serie z pistoletu maszynowego. Jak ktoś chce, będzie mógł wyłowić z tego filmu parę niewesołych obserwacji dotyczących kondycji zachodniej klasy średniej. Reszta widzów powinna się po prostu dobrze bawić.
Łukasz Muszyński – Filmweb
Roman Polański nie zawiódł oczekiwań. Jego „Rzeź” zmiotła z ust krytyków wszelkie wątpliwości, co do tego, że reżyser „Noża w wodzie” (1961) nie wrócił do formy sprzed lat. Zrealizował film minimalistyczny, znakomicie zainscenizował sceny, po mistrzowsku rozegrał sytuacje, z czwórki doskonałych aktorów wycisnął siódme poty i udowodnił, że dobrze napisany scenariusz wystarczy, by film nosił wszystkie znamiona dzieła sztuki.
 Jeden pokój, jeden temat, długa rozmowa. Czwórka aktorów. Mistrzowsko rozegrana partia. „Rzeź” nie zawiodła wygórowanych oczekiwań krytyków. Reżyser zaserwował nam posiłek, który przełknęliśmy szybko i o jakim nie zapomnimy na długo, choć na pierwszy rzut oka historia opowiadana przez Polańskiego nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jedno małżeństwo pojawia się w mieszkaniu drugiego. Wykwintną kolację zastępuje tylko naprędce przygotowywane śniadanie – uznajmy, że we włoskim stylu – czarna kawa i słodki jabłecznik. Za słodki. Nancy „Doodle” Cowan tego nie zniesie. Pozwolę sobie nie zdradzać, co zrobi. Przyznam tylko, że od tego momentu niemal nie przestawałam się śmiać. Nieczęsto śmieję się w kinie głośno i entuzjastycznie klaszczę wraz z resztą widowni. Roman Polański doprowadził mnie do skrajności. Nie mogę przestać się temu dziwić, tym bardziej doceniam minimalistyczną formalnie, znakomicie rozpisaną na role „Rzeź”. Nie waham się w tym momencie postawić Polańskiego obok Alfreda Hitchcocka, który zamknął swoich bohaterów w jednym apartamencie w „Linie” (1948) czy Mike’a Nicholsa doprowadzającego aktorów do histerii w kultowym dziś filmie „Kto się boi Virginii Woolf?” z 1966 roku.
Państwo Cowan pojawili się w domu państwa Longstreet w sprawie bójki, która wydarzyła się między ich synami. W pierwszej scenie filmu Penelope Longstreet  spisuje oświadczenie, w którym oskarża syna Nancy i Alana o to, że uzbrojony w kij pobił jej dziecko. Pozwala sobie nawet na stwierdzenie, że jeden drugiemu przekonfigurował twarz. Niewątpliwie przesadza. Bez wątpienia niefortunnie użyte słowo stanie się zarzewiem konfliktu, a nie go zażegna. Michael  będzie usiłował zachować zimną krew. Zatrzyma Nancy i Alana w drzwiach, zaprosi na kawę. Od tamtego momentu państwo Cowen będą usiłowali opuścić salon państwa Longstreet kilkakrotnie. Ani razu im się nie uda. Nie dojdą dalej, niż do windy. Reżyser świata przedstawionego nie wypuści ich poza obręb raz zarysowanej sceny. Będą się cofać, wracać do rozpoczętego wątku, wciąż przerywać rozmowę odbieraniem irytujących połączeń telefonicznych, dojadać do samo ciasto, dopijać kawę, cierpieć na mdłości i potęgować napięcie.
Dzieci staną się znakomitym pretekstem, by pokazać niedojrzałość dorosłych. Kultura jest więzieniem, w jakim dobrowolnie się osadzili. Kiedy jej pęta ulegają powolnemu rozluźnieniu, na jaw wychodzą instynkty, lęk, skrywane żale i niespełnione dotychczas potrzeby. Wszyscy prowokują się nawzajem. Robią to w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób. Rozgrywają sytuację za pośrednictwem wyrafinowanych żartów i cynicznych docinek. Błyskotliwe dialogi sprawiają, że chociaż nie wychodzimy poza obręb domu Penny i Michaela, film Polańskiego wydaje się być głęboko przesiąknięty nowojorską – allenowską atmosferą. Broniłam kiedyś zdania, że filmów twórcy „Manhattanu”(1979) wystarczy słuchać, że można to robić z zamkniętymi oczami. Z jednej strony zaliczyłabym „Rzeź” do kolekcji złożonej z takowych, z drugiej nie jestem w stanie oprzeć się wrażeniu, że w najnowszym filmie Romana Polańskiego nie ma ani jednego zbędnego rekwizytu. Każdy jest perfekcyjnie ograny. Wszystkie zostają wykorzystane przeciwko bohaterom.
Komizm sytuacyjny „Rzezi” bynajmniej nie ogranicza się do zgrabnego manewrowania przedmiotami codziennego użytku.  Polański zgromadził na planie najlepszych współczesnych aktorów. Kreacje stworzone przez Kate Winslet, Jodi Foster, Christopha Waltza oraz Johna C. Reilly’ego bez wątpienia zasługują na nominacje do Oscara. Wszyscy są irytująco doskonali. Dobierając pary w taki sposób Polański doprawił swoją potrawę czterema odmiennymi, wyrazistymi przyprawami. Połączył szlachetność i elegancję Foster z rubasznym dowcipem Reilly’ego, chłodnym wyrafinowaniem łatwo popadającej w histerię Winslet i głęboką nonszalancją Waltza. Każdy z nich walczy o władzę. Wszyscy potykają się o własne nogi. Doprowadzeni do ostateczności, histeryzują, biją się jak dzieci, rozrzucają nawzajem swoje rzeczy, upijają się dobrą whisky, krzyczą, płaczą i nie ma w tym przesady – jest perfekcja.
Anna Bielak – Stopklatka
Archiwa
RELACJE FILMOWE
PLAYZapraszamy do oglądania relacji filmowych z wydarzeń jakie odbyły się w Domu Kultury LSM. ***
Realizacja filmów Zenon Krawczyk
Prowadzenie strony - Marek Dybek  Marek Dybek / KmBk-STUDIO   /    Powered by WordPress Platform
ul. Konrada Wallenroda 4a        20-607 Lublin
tel. 81 743 48 29
dom.kultury@spoldzielnialsm.pl
Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Bez tych plików serwis nie będzie działał poprawnie. W każdej chwili, w programie służącym do obsługi internetu, można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. .

Zapoznałem się z informacją