Spotkanie
w czwartek 22 marca 2018 r. o godz. 18.00
Wstęp wolny
CZWARTKI ZE SZTUKĄ
Spotkanie z historykiem sztuki dr Elżbietą Matyaszewską
Polak w Bretanii – czyli malarskie życie
„Ma pan wielki talent. Powinien pan malować” – takie słowa usłyszał w Paryżu trzydziestodwuletni Władysław Ślewiński od Paula Gauguina, wybitnego francuskiego malarza, który wtedy, pod koniec 80. lat XIX w., uchodził za wyrocznię w kwestiach sztuki nowoczesnej, czy bardziej – awangardowej. To jedno zdanie, wypowiedziane przez uznanego artystę, miało dla przybysza z Polski niebagatelne, by nie powiedzieć kapitalne, znaczenie w ostatecznym wyborze własnej drogi życiowej.
Patrząc na początki twórczego życia Władysława Ślewińskiego, można pokusić się o stwierdzenie, że nic właściwie nie zapowiadało, że kiedyś zostanie on wielkim artystą. Pochodził z rodziny ziemiańskiej — przyszedł na świat w roku 1856 w Białyninie — i jako jedyny syn postrzegany był jako przyszły gospodarz rodzinnego majątku. Jako że matka zmarła tuż po jego urodzeniu, wychowaniem zajęła się babka. Ojciec — Kajetan Ślewiński, uczestnik Powstania Styczniowego zesłany na Syberię, ożenił się ponownie i z tego związku miał trzy córki. Władysław początkowo uczęszczał do gimnazjum w Radomiu. Tam też zrobił maturę, a po niej rozpoczął studia w Szkole Rolniczej w Czernichowie, które szybko jednak przerwał. Idąc za głosem swego rysunkowego talentu, studiował też, niezbyt długo, w warszawskiej Klasie Rysunkowej Wojciecha Gersona. Nieco wcześniej, gdy osiągnął wiek dojrzałości, ojciec uczynił go dziedzicem posiadłości swej zmarłej żony, a jego matki — dobra nosiły nazwę Pilaszkowice i leżały na ziemi lubelskiej, niedaleko Piask. Zadaniem nowego właściciela było podźwignięcie majątku i doprowadzenie go pełnego rozkwitu. Władysław do tego zadania odniósł się z wielkim zapałem i w ciągu paru lat doprowadził Pilaszkowice do… kolejnej ruiny. Przerażony długami, które zaciągnął oraz wiedząc, jak bardzo rozczarowany będzie ojciec tym, że jedyny syn nie spełnił pokładanych w nim nadziei, potajemnie opuścił kraj i w roku 1888 zamieszkał w Paryżu.
I dopiero wówczas, uwolniwszy siebie samego od obowiązków rodzinno-patriotycznych, oddał się w pełni artystycznej pasji, uczęszczając na zajęcia do Académie Julian oraz Académie Colarossi. Był też częstym gościem w Luwrze i paryskich galeriach sztuki. Dodatkowo spędzał czas w artystycznej knajpce „Chez Madame Charlotte”, gdzie bywali malarze, poeci czy krytycy sztuki. Wszyscy oni dyskutowali o najnowszych prądach w sztukach pięknych i literaturze, wymieniając się też nowinkami oraz ploteczkami natury towarzysko-obyczajowej. Tam właśnie Władysław Ślewiński zetknął z Paulem Gauguinem, który dla początkującego malarza stał się swoistym drogowskazem w wyborze artystycznej drogi i na lata najważniejszym mentorem w kwestiach malarskich. Razem z Gauguinem Ślewiński wyjechał w roku 1889 do Bretanii, regionu, który okazał się jego „miejscem na ziemi” i domem niemal na całe życie. Najpierw było to małe miasteczko Bas Pouldu, a później, po kilkuletnim „epizodzie polskim” od 1910 roku niewielka i równie malownicza miejscowość o nazwie Doëlan.
Artyści skupieni wokół osoby Paula Gauguina utworzyli w Bretanii nieformalną szkołę artystyczną, znaną pod nazwą „Szkoła z Pont-Aven”. Malarze do niej zaliczani tworzyli obrazy o syntetycznych formach, budowanych płasko kładzionymi plamami intensywnych barw, często obwiedzionymi ciemnym konturem. Czynili to po to, by wydobyć z odwzorowywanej rzeczywistości jej symboliczne znaczenie, mając też na uwadze aspekt dekoracyjności przy jednoczesnym zachowaniu prostoty ujęcia. Władysław Ślewiński był jedynym Polakiem w tej, tak ważnej dla nowoczesnej sztuki, grupie artystycznej.