W tle - grafika Pawła Ryżki p.t. ROBOTNICE SZTUKI - pierwowzór muralu, jaki znajduje się na południowej ścianie Domu Kultury LSM

Niniejsza domena domkulturylsm.pl stanowi obecnie
ARCHIWUM działalności oraz wydarzeń jakie miały miejsce
w Domu Kultury Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej
w okresie od lipca 2012 r. do czerwca 2022 r.

Wszelkie AKTUALNOŚCI oraz ZAPOWIEDZI
znajdziecie Państwo na nowej odsłonie strony:

www.dklsm.pl

ZAPRASZAMY

Spotkanie 
w poniedziałek 12 lutego 2018 r. o godz. 18.00

Wstęp wolny

Spotkanie popularnonaukowe

Daniel Próchniak


Lwów, Kamieniec Podolski, Zamość..
O polskich Ormianach dawniej i dziś

ulotka.pdf

„Po oliwkach cery ich poznasz […] po wypukłych oczach […] i nosie garbatym […] Zadziwiali odrębnym obyczajem religijnym, […] modlili się z krzykiem, uderzając rozgłośnie w metalowe okładki ksiąg do nabożeństwa. […] Kupcy najlepsi. Przywożą […] wschodnie kobierce i opony, otwierają przed miastem bramy Wschodu, ucząc je uciechy i wygodnego życia, przyzwyczajają mieszczkę do perlistego zbytku i zamorskich korzeni w kuchni. Sprzedają safiany i wspaniale malowane skóry kurdybanowe. Od nich bierze się kamchę i rodzynki… […] Artyści równie żwawi, pracowici i odrębni, jak kupcy. Mają własny wyraz w malarstwie ksiąg. […] Dostarczają wyrobów złotniczych do stroju, broni i jazdy”.

Tymi słowy lwowskich Ormian scharakteryzował onegdaj Stanisław Wasylewski (Lwów, Poznań, Wydawnictwo Polskie. R. Wegner, 1931, s. 73-78). Choć niezbyt liczni, stanowili w wielonarodowej mozaice społeczeństwa Rzeczypospolitej, zwłaszcza I-ej, cząstkę oryginalną, malowniczą i ważną, wzbogacając swą nową ojczyznę o wartości różnorodne. Napływali przez Krym, Ruś, Bałkany i Besarabię. Mogli pojawić się już w XI stuleciu, a więc u zarania polskiej państwowości. Za Kazimierza Wielkiego mieli już swego biskupa i zyskali pozycję na tyle znaczącą, że król zezwolił im na budowę własnej katedry w mieście, które nazywali Ilow, czyli we Lwowie, główne centrum ormiańskiej diaspory. Pod koniec XIV wieku prężna kolonia ormiańska funkcjonowała też w Kamieńcu Podolskim. Z czasem zaistniały inne, głównie na południowych i wschodnich kresach państwa polsko-litewskiego – m.in. w Brzeżanach, Czerniowcach, Jazłowcu, Kutach nad Czeremoszem, Łucku, Łyścu, Mohylowie Podolskim, Raszkowie, Stanisławów, Śniatyniu, Tyśmienicy, Żwańcu. O tym, że kupiecko-rękodzielnicze walory Ormian docenili ówcześni, świadczą przywileje z 1585 i 1589 roku wydane przez Jana Zamojskiego, w których – zachęcając do zasiedlania nowo założonego Zamościa – gwarantuje przybyszom opiekę, bezpieczeństwo, wolność wyznania i budowę własnego kościoła oraz osobną pierzeję w centrum miasta, „gdzieby swe place i budynki dla swego wczasu mieć mogli”.
Osiadłszy na ziemiach Rzeczypospolitej Ormianie głęboko wrośli w tutejszą rzeczywistość, wnosząc weń jednocześnie wiele wartości w różnych dziedzinach. Wydali wielu wybitni mężów stanu, polityków, artystów, uczonych. Wystarczy wspomnieć o ormiańskich korzeniach Grzegorza Piramowicza, Juliusza Słowackiego, Ignacego Łukasiewicza, Teodora Axentowicza, a spośród współczesnych – Zbigniewa Herberta czy Krzysztofa Pendereckiego.

Szerzej o Ormianach, a zwłaszcza o ich podkaukaskiej ojczyźnie, o jej burzliwej historii, bogatej kulturze i unikalnej sztuce chciałbym Państwu opowiedzieć w kilku „ARMEŃSKICH IMPRECJACH”.
Następna pt. „Pod Araratem i Aragacem, nad Wanem i Sewanem, czyli gdzie leży Raj?”

Serdecznie zapraszam!
Daniel Próchniak

***

Daniel Próchniak

Słów kilka o sobie

Przysłowie głosi, że co szczęśliwsi rodzą się w czepku. Ja dla odmiany powitałem świat w Chełmie, z wielkiej litery, jako że był to – zgodnie z ówczesną (1953 r.) nomenklaturą – Chełm Lubelski. Niebawem jednak opuściłem kredowe chełmskie pagórki i przeniosłem się, a raczej zastałem przeniesiony za sprawą nakazu pracy, jaki po studiach otrzymali moi rodzice, w sąsiedztwo przykopalnianych hałd węglowych na obrzeżach Górnośląskiej aglomeracji. Miejsce zwało się Jaworzno i było wówczas – mniemam – najbardziej uprzemysłowionym miastem PRL-u. Cztery kopalnie, dwie elektrownie, „Azotka” (fabryka chemiczna), huta szkła, cementownia – to tylko ważniejsze z tamtejszych zakładów. Jak na ok. 70 tys. mieszkańców, średnia doprawdy imponująca. Za to ani jednego zabytku, ani jednego muzeum. Słowem warunki idealne, by nie zostać historykiem sztuki. A jednak… W Jaworznie pobrałem nauki – elementarne, potem średnie w LO (jedynym, ale niezłym i dobrze zapamiętanym; matura w 1972 r.). Ze szkoły powszechnej wyniosłem zamiłowanie do geografii, które z czasem przerodziło się w nieodpartą potrzebę krajoznawczego włóczęgostwa. Na humanistę „przekierowali” mnie pedagodzy licealni, a w stronę historii sztuki popchnęły sugestie Matki. Choć chemik (po UMCS-ie) z wykształcenia, lubiła zwiedzać i czytać o tym, co zwiedzała. Pierwsze kontakty z zabytkami zawdzięczam nieodległemu Krakowowi. Jego zakątki najróżniejsze znał dobrze Ojciec (absolwent AGH). A gdy w domowym dobytku pojawił się wartburg, wakacyjną labę wypełniły namiotowe eskapady po kolejnych regionach ojczystego kraju. Po nich przyszła kolej na zagranicę. Za późnego Gomułki (był rok 1969), przy braku ślących zaproszenia krewnych na Zachodzie, jedyną osiągalną zagranicę stanowiła Bułgaria. Tę pierwszą (z kilkudziesięciu) ekskursję w szerszy świat wspominam szczególnie ciepło. Dyletanckie oko 16-latka spoczęło tam po raz pierwszy na starożytnościach Serdiki/Sofii, Odessos/Warny, na bizantyńskich kościołach Mesembrii/Nesebyru. Ni na jotę wtedy nie przypuszczałem, że właśnie świat antyku, a zwłaszcza wschodniego chrześcijaństwa, stanie się z czasem poletkiem mej orki naukowej.

Niemniej, gdy – wróciwszy w lubelskie strony – podjąłem w KUL-u edukację akademicką (1972-77), do gustu przypadł mi dorobek artystyczny starożytnych, szczególnie z epoki późnej, zwanej wczesnochrześcijańską. Wtedy akurat podwaliny pod polskie badania nad tą właśnie domeną kładła prof. Barbara Filarska. Jakoś zaplątałem się w te Jej pionierskie poczynania jako student, magistrant, doktorant, asystent, adiunkt… I tak już zostało.

Na uniwersytecie trzeba nauczać. Przez trzy dziesięciolecia wpajałem zatem studentom wiedzę różnoraką. Głównie historię architektury różnych epok; archeologię i sztukę starożytną; sztukę Śródziemnomorza, a epizodycznie – muzealnictwo. Ciekawą przygodą były wykłady o sztuce polskiej w Studium Kultury i Języka Polskiego dla Cudzoziemców (słuchacze – prócz „polonusów” – z całego globu: od Chin i Japonii przez Indie, Czarny Ląd, po Argentynę i Brazylię). Uczyłem też, jak uczyć historii sztuki: studentów w ramach specjalizacji pedagogicznej, a „ukończonych” nauczycieli na studiach podyplomowych w KUL i w sandomierskiej Wyższej Szkole Humanistyczno-Przyrodniczej.

Na uniwersytecie trzeba też wiedzę zgłębiać samemu. Jako obszar dociekań wybrałem Armenię. Dlaczego? Krótko i szczerze – z braku właściwego rozeznania pospołu z młodzieńczą fantazją, może nawet bufonadą. Świat wczesnego chrześcijaństwa to niemal wyłącznie rozległe bezkresy Imperium Romanum. Niemal, bo jednak coś (dziś powiem: jakże ciekawego) działo się również na kaukaskich i podkaukaskich rubieżach, w Armenii i Gruzji, czyli poza wschodnim duktem rzymskiego limesu. W mych studenckich czasach większość tych terenów należała do ZSRR. A to zabrzmiało jak wyzwanie: wczesne 4-7-wieczne kościoły w państwie programowego ateizmu! Wybór okazał się po trzykroć feralny (choć przyznam po latach, że nie żałuję). Primo – mówiąc wprost – liczyłem naiwnie, że zadanie trudne nie będzie. Wszak Armenia wczesnochrześcijańska to jedynie maleńki skraweczek na mapie Orbis Christianus. A więc i zabytków pewnie niewiele przetrwało. Okazało się jednak, że są ich tam setki (sic!), i że jest to jeden z najbardziej „nasyconych” antyczną (i średniowieczną) architektura, chrześcijańską regionów na świecie (sic!). Secundo – dziedzina ta, będąca od końca 19. stulecia przedmiotem dociekań i publikacji wielu europejskich badaczy, w polskich środowiskach naukowych nie budziła żadnego zainteresowania (dziś, po prawie półwieczu, można by – niestety – dodać jedynie „prawie żadnego”). Tym samym, pozbawiony merytorycznego wsparcia krajowych autorytetów, zostałem „armeńskim” samoukiem. Jakimś modus vivendi mogła być literatura fachowa. Cóż, kiedy – tertio – kwerenda w lubelskich książnicach ujawniła niespełna dziesięć tytułów, mocno starszawych, a biblioteki pozalubelskie dorzuciły drugie tyle. Za mało nawet na magisterium. Ratunek nadszedł z Portugalii. Dzięki zabiegom angielskiego kaukazologa, prof. Davida M. Langa (po polsku ukazały się m.in. jego: Armenia – kolebka cywilizacji i Dawna Gruzja) z lizbońskiej Fundação Calouste Gulbenkian (założyciel był pod koniec XIX i w początkach XX wieku armeńskim bliskowschodnim potentatem naftowym, kolekcjonerem i mecenasem) nadeszło 20 tomów Revue des Etudes Arméniennes, najpoważniejszego w świecie periodyku.

Ten szacowny dar pozwolił na pomyślny start do badań. Ich ciąg dalszy (na poziomie doktoratu) wymagał wielu peregrynacji do innych źródeł wiedzy. I tak miesiącami (w sumie uzbierało by się jakieś dwa i pół roku) wertowałem żmudnie zasoby bibliotek – m.in. londyńskiego British Museum; Katholieke Universiteit w belgijskim Leuven; Bibliothèque Byzantine przy paryskim Collège de France, a w Rzymie – Deutsche Archäologische Institut i papieskiego Pontificio Istituto Orientale (istny raj, wszystko „pod ręką”).

Lecz poza czytaniem, historyk sztuki musi także (a może przede wszystkim) oglądać. Podróż do Związku Radzieckiego w celu kontemplacji armeńskich kościołów należała do gatunku science fiction. A jednak udało mi się dotrzeć pod Ararat jesienią 1991 roku, a więc jeszcze „za życia”, czy raczej konwulsji sowieckiego imperium. Okoliczności, w jakich do tego doszło, i sam przebieg ekskursji zahaczają o qui pro quo. Ale to temat oddzielny. Tu wspomnę jedynie, że czas był ciekawy. W Moskwie pucz, w Armenii wojna z Azerbejdżanem o Górski Karabach, totalna blokada i takiż kryzys, co dzień patriotyczne manifestacje… Summa summarum przybyłem do Armeńskiej SRR, a wyjechałem z niepodległej Republiki Armenii, długo po terminie ważności wizy, jeszcze radzieckiej. W międzyczasie, poza nader owocnymi wizytami w bibliotece erywańskiego Matenadaranu, dotarłem – dzięki życzliwości niezwykłej i ekwilibrystycznym wręcz staraniom mych tamtejszych opiekunów – do wielu armeńskich zakątków i monumentów, rzecz jasna nie wszystkich. Uzupełnienia mogłem poczynić w trakcie kilku naukowych ekspedycji podjętych przez Komisję Bizantynologiczną działającą niegdyś przy Polskiej Akademii Nauk, a od lat kilku przy Polskim Towarzystwie Historycznym (należę doń od ponad ćwierćwiecza). W towarzystwie jej zacnych członków dane mi było poznać te rozległe tereny i zabytki historycznej Armenii, które – mocą decyzji i poczynań władców i polityków – znalazły się wieki temu w granicach Turcji – seldżuckiej, osmańskiej i wreszcie współczesnej. I tak w 1999 r. przemierzyliśmy Armenię Cylicyjską, a w 2012 r. – najdalej ku wschodowi wysunięte regiony Tao-Klardżetii, Sziraku i Waspurakanu. Dopełnieniem wątku był wyjazd do Republiki Armenii.

Naukowym pokłosiem wszystkich tych aktywności jest przede wszystkim kilkadziesiąt artykułów. Głównie na temat armeńskiej architektury, techniki budowlanej i rzeźby, ale także kultury, historii, historii Kościoła, piśmiennictwa (zwłaszcza historiografii) oraz dokonań artystycznych armeńskiej diaspory. Rozsiane są w różnych periodykach i woluminach naukowych (m.in. w kolejnych pokonferencyjnych tomach dziesięciu Sympozjów Kazimierskich poświęconych kulturze świata późnego antyku i wczesnego chrześcijaństwa (odbyły się w latach 1995-2010; byłem ich współorganizatorem i współredaktorem publikacji). Popełniłem też kilkanaście „armeńskich” haseł w kulowskiej Encyklopedii Katolickiej. Pokłosiem mniej naukowym są tysiące fotografii, a przede wszystkim niezatarte wrażenia i wspominki, którymi chciałbym się z Państwem podzielić.

Daniel Próchniak

 

Archiwa
RELACJE FILMOWE
PLAYZapraszamy do oglądania relacji filmowych z wydarzeń jakie odbyły się w Domu Kultury LSM. ***
Realizacja filmów Zenon Krawczyk
Prowadzenie strony - Marek Dybek  Marek Dybek / KmBk-STUDIO   /    Powered by WordPress Platform
ul. Konrada Wallenroda 4a        20-607 Lublin
tel. 81 743 48 29
dom.kultury@spoldzielnialsm.pl
Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Bez tych plików serwis nie będzie działał poprawnie. W każdej chwili, w programie służącym do obsługi internetu, można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. .

Zapoznałem się z informacją